środa, 5 lutego 2014

Urodziny Delicji

Delicja
Ruska

Od samego rana zaczęłam przygotowania na moje urodziny. Miały przyjechać dziewczyny i pobyć kilka dni, więc ostro wzięłam się do pracy. Dałam koniom jeść i wypuściłam na padoki, a potem wszędzie wysprzątałam i było czyściutko. Zabrałam się jeszcze za wyczyszczenie sprzętów od koni. Po kilku godzinach ciężkiej pracy poszłam do kuchni, by nalać sobie soku oraz do pokoju, by trochę odpocząć i pobawić się z Nadią. Po dłuższym czasie usłyszałam nadjeżdżający samochód była to Ruska.
- Czeeeeść! - Wyskoczyłam z auta i rzuciłam się Delce na szyję. - Sto lat! I wszystkiego najlepszego! I w ogóle duzo, duzo zdrowia, spełnienia wsyztskich marzeń i pomyślności! - Niemal wykrzyczałam jej do ucha. - Nie jestem dobra w składaniu zyczeń, więc przejdźmy do prezentów... - Uśmiechnęłam się szelmowsko i udałam się do przyczepki podłączonej pod nissana. - Zamknij oczy na jakieś kilka minut....
Otworzyłam klapę i przywitałam się z tinkerem po czym poczęstowałam go cukierasem i wyprowadziłam na zewnątrz. Delicja ciągle zasłaniała oczy więc ładnie ustawiłam ogiera.
- Patrz! - powiedziałam z dumą i uśmiechnęłam się widząc wyraz jej twarzy.

- Boże... :) Ruska nie musiałaś naprawdę, jest przepiękny kocham go :D. - Od razu podleciałam do uśmiechniętej od ucha do ucha Ruski i przytuliłam ją tak mocno jak mogłam.
- Jesteś cudowna :**
- To może zaprowadzimy tego pięknego pana do boksu? - Zapytałam szczęśliwa.
- Oczywiście, prowadź - odparła Ruska.
Zaprowadziłyśmy Quasimodo, bo takie imię otrzymał owy tinkerek, do stajni, gdzie zaaklimatyzował się dosc szybko. Od razu zaczął szamać sianko i przywitał się z sąsiadami.
Po chwili zjawiła się Miśka przywitałam się z nimi i zaprosiłam je na pogaduchy Det i Dyenney były jeszcze u mnie dlatego też nie musiały przyjeżdżać.
Wszyscy się rozgościli chwilę sobie pogadałyśmy potem jeszcze szybciutko poszłam do góry się przebrać. Ruska poleciała szybko za mną przywitać się z malutką Nadią.
- Heeej. - Przywitałam się z Nickiem, który był po drodze do małej i ją przytuliłam. - Ale urosłaś! Ciocia wie co mówi, tak? No tak, jesteś wielka! Czym ty ją karmisz? - zapytałam ze śmiechem.
- Hah widzisz mamy specjalną miksturę :D. Rus co tam u ciebie słychać jak tam Stark Stable, konie i wszyscy?
- A powolutku się urządzamy, konie póki co mają luzy, z nami gorzej, bo pracujemy na pełnych obrotach. No ale juz niedługo wszystko się ułoży i będziemy mogli zająć się treningami, zawodami... Powiedź lepiej co u ciebie. - Uśmiechnęłam się.
- Nawet całkiem dobrze tylko teraz cały czas zajmuję się małą bo Delka musi prowadzić jazdy albo pracować z końmi, Det i Dyenney też przyjechały więc narazie można powiedzieć jest dużo pracy. - Od powiedział Nick odwzajemniając uśmiech.
- Czyli spełniasz się w roli tatusia. Bardzo dobrze.
Wszyscy zeszli się do kuchni i zaczęli mi śpiewać sto lat. Było bardzo przyjemnie po czym wypiliśmy szampana i zjedliśmy. Potem jeszcze sobie pogawędziliśmy.
- Która godzina? Bo jakiś film miał być, co nie? - zapytałam próbując dojrzeć coś na zegarze w kuchni. - Ale kochana, baterie ci się tam skończyły. Albo juz druga w nocy...
- Tak dobrze widzisz jest druga w nocy.
Po chwili włączyłam film który zaczęliśmy oglądać.
Po skończonym seansie postanowiłyśmy iść na spacer, było koło 17 stopni, więc wzięłyśmy psy i ruszyłyśmy w stronę oceanu na piechotę. Słoneczko świeciło jak trzeba, wiatru prawie wcale, humory dopisywały... Czego chcieć więcej?
- Woda pewnie zimna, hmm? - zapytała Miśka, zamyślając się.
- Dla ciebie chyba nie ma pojęcia "zimna woda". Z Lestatem ładowałaś się do każdego jeziora, rzeki czy co tam wam stanęło na drodze, o każdej porze roku - odparłam ze śmiechem.
- To nie zawsze było z mojej woli... Ale dobra, zobaczymy. Wzięłyśmy jakiś prowiant?
- Mam jabłko - odparła Det z zadowoloną miną.
- Ale to sa te jabłka, po których ogniem ziejesz?
- Nieee... No jabłko jak jabłko, siorczyćko. Weźmiemy na jakimś kamieniu podzielimy i się najemy.
- Pewnie, bo mamy zołądki jak koniki polne. To nam na tydzień wystarczy.
Po krótkiej przerwie na drugie śniadanie ruszyłyśmy w dalszą drogę i po piętnastu minutach byłyśmy juz na plazy. W lutym, jak gdyby nigdy nic, zdjęłyśmy buty, kurtki i latałyśmy po piasku jak małe dzieci, śmiejąc się przy tym tak, ze grupka turystów przybiegła z lasu i pytali co się stało i jak mogła nam pomóc. Niestety nie mogli się przydać i szybko poszli w swoją stronę, a my kontynuowałyśmy zabawę w berka.

Długo się jeszcze pobawiliśmy ale po jakimś czasie zaczęłyśmy odczuwać zimno a po tem już tak zmarzłyśmy że palców nie czułyśmy. Postanowiłam zadzwonić po kogoś by prędko po nas przyjechał.
- Hej kochanie powiesz komuś żeby szybko przyjechali po nas na plażę? Jest nam strasznie zimno tak że nóg nie czujemy.
- Pewnie zaraz ktoś po was przyjedzie.
- Dziękuje.
Po 15 minutach Anabell z Dylanem przyjechali po nas i zawieźli pod sam dom.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz